Ukryliśmy się za murkiem.
Tabiasz powitał lekkim skinieniem głowy moją podróbkę, a potem razem z ciocią
zniknęła w środku.
- Nie przejdziemy obok niego
niezauważeni – szepnął wprost do mojego ucha. – Trzeba by było go obezwładnić.
Uśmiechnęłam się zadziornie.
- Pozwól, że ja się tym zajmę –
odszepnęłam. Odczekałam chwilę, aż odwróci głowę w drugą stronę, a potem
wstałam i kopnęłam go tam, gdzie słońce nie dochodzi. Z cichym jękiem padł na
ziemię, osłaniając dłońmi swoje przyrodzenie. Walnęłam go pięścią w żuchwę, potem z łokcia w brzuch, piętą w
splot słoneczny, lewy sierpowy. Zasłoniłam mu usta.
- Mnie się nie zmusza. Do
niczego – powiedziałam powoli, z szerokim uśmiechem na twarzy. I uderzyłam go
kawałkiem drewna, który akurat był pod ręką, w głowę. Stracił przytomność.
- To było… e… ty tak zawsze?
- Nie – rzuciłam – zwykle jestem
brutalniejsza.
Ułożyłam go na murku, na którym
siedział, głowę oparłam mu o kolumnę, a w rękę wsadziłam książkę, którą czytał
wcześniej.
- Należało mu się – powiedziałam.
– Nie patrz tak na mnie.
Podniósł ręcę do góry.
- Nic nie mówię.
- Lepiej chodźmy już – rzekłam –
bo sądzę, że bezpieczniej byłoby się streszczać.
Ruszyłam pewnym krokiem, w ręku
nadal ściskając ostry kawałek drewna, przypominający kołek.
Piotr ułożył wygodnie ręce na
stole. Nie wiedział, co z sobą począć. Wszyscy gdzieś wyparowali. Jednak za
chwilę do sali weszła z łagodnym uśmiechem jego córka.
- Cześć, tato. Było wspaniale,
wuj Edmund aż popłynął rzeką dookoła. Sądzę, że niedługo wróci – rzuciła,
poprawiając aksamitne blond włosy. Zuzanna weszła za nią, mówiąc tylko zwykłe
„Cześć, Piotrek” nieswoim głosem. Władca ściągnął brwi. Coś tu było nie tak.
Niewinnie upewnił się, czy ma przy pasie miecz, udając, że prostuje ubranie.
Odkrył, że go nie ma i poczuł strach. Przecież był tylko w gronie najbliższych,
córki i siostry. Nie powinnien czuć zapotrzebowania na broń. Ten instykt
jeszcze bardziej pobudził jego zmysły. Podejrzliwym wzrokiem śledził każdy,
najdrobniejszy ruch Emilii. Zauważył, że tuż przy nadgarstkach skóra jego córki
była blada jak śnieg. Blondynka, widząc to, naciągnęła rękaw sukni.
- Może wina, ojcze? Dobrze ci
zrobi.
- Nie, ja dziękuję. Ale jestem
pewien, że tobie posmakuje. Jest tam trochę nektaru – dodał pośpiesznie, przypominając
sobie, że jego córka nigdy nie lubiła mieszać wina z nektarem. Jej zdaniem
wtedy napój stawał się „mdły” i „gorzki”. Sięgnęła po czarę i upiła mały łyk.
- Pyszny.
Władca od razu zaczął żałować,
że musiał zostawić ten cholerny miecz w komnacie.
Tisrok stał w pałacowej kuchni,
z dezaprobatą przyglądając wysiłkom spracowanych kucharek. Szef tego
pomieszczenia, wielki kucharz Samotnych Wysp, drżącym ze strachu głosem
zapytał:
- Czy-ym zaszczy-czycamy tę
przyjemność, Tisro-oku (niech żyj…eee wiecznie)?
Czarnoskóry władca Kalormenu
spojrzał na mężczyznę jak na wstrętnego karalucha.
- Nie wtrącaj się, darmozjadzie.
I do roboty! Za co daję ci dom?
- T-tak jest, o wielki.
Kucharz odwrócił się, a mimika
jego twarzy natychmiast się zmieniła. Wyrażała nienawiść i odrazę. Nikt nie
chciał służyć w Kalormenie. To najgorsze miejsce, do jakiego ktokolwiek,
kiedykolwiek mógł trafić.
- Butelkę wytrawnego nektaru,
SZYBKO! – warknął do nastoletniej niewolnicy, mieszającej w garnku. Ta drgnęła
i pędem podała zdobioną flaszkę napoju.
- Zanieść, panie?
- Nie. Sam to zrobię – rzucił,
nawet nie siląc się na przyjemny ton. Gdy wyszedł, nastolatka mruknęła pod
nosem:
- Zadław się tym, pomodlę się o
to.
W pustym korytarzu Tisrok
zatrzymał się. Z kieszeni szaty wyjął buteleczkę z czerwonym płynem i wlał
wszystko do środka.
- Smacznego, Piotrze. –
uśmiechnął się złośliwie – Jadis byłaby dumna, gdyby żyła.
Biegłam znienawidzonymi korytarzami.
- Gdzie oni teraz są? –
zapytałam cicho.
- W jadalni. Musimy się tam
dostać – odrzekł.
- To akurat sama wiem –
warknęłam. – Więc, zabijemy Białą Czarownicę, uwolnimy moją rodzinę, wrócimy do
Narnii i żyli długo i szczęśliwie?
- Nie do końca – rzucił.
Zatrzymałam się.
- Jak to?
- No bo widzisz… To nie jest
Biała Czarownica. Sądzę, że tylko ją znasz z historii Narnii, ale…
Złapałam go za ramię i zaprowadziłam
do pustej komnaty (pięć razy nasłuchiwałam i wpatrywałam się przez dziurkę od
klucza). Zabarykadowałam drzwi jakąś skrzynią. W środku panował półmrok. To
chyba była przechowywalnia mebli.
- Skoro nie ona, to kto?
Mike uśmiechnął się delikatnie.
- Twoja matka.
Do jadalni wszedł Tisrok i
postawił na stole nektar.
- Piotrze, wznieśmy toast, jak
przyszli teście! – krzyknął uradowany. – Ceremonia ślubu już jutro. To
wspaniale, prawda?
Blondyn oparł policzek o dłoń.
Myślał chwilę w absolutnej ciszy. W końcu uderzył pięścią w stół.
- Nie zgadzam się.
Emilia i Tisrok w tej samej
chwili podnieśli się z krzeseł.
- CO?!
Od autorki: Szkoła, szkoła i święta, więc teraz wezmę się porządnie za tego bloga, obiecuję Wam to :)
Ja się wciągam, a tu nagle koniec :O Ehh ;////////
OdpowiedzUsuńKolejny wspaniały rozdział c; Każdy ma w sobie "to coś" dla którego warto tyle czekać na nowe notki. I nie wiem czy to Twój genialny styl pisania, czy pomysły, czy humor, czy coś jeszcze innego. W każdym razie, kiedy tylko pojawia się nowa notka cieszę się jak małe dziecko. ;D
Uwielbiam postać Emilki ;3 Akcja z jej i Tabiasza udziałem - bezcenna <3 Mogę ten fragment czytać, czytać i czytać i nigdy mi się nie znudzi. c;
Oczywiście chcę wiedzieć wszystko i nawet więcej o Weronice, bo straszliwie mnie ta postać intryguje.
Mam nadzieję, że Piotr ujdzie z życiem. :p
Pozdrawiam!
Weronika żyje? Ta Weronika?
OdpowiedzUsuńOj, boję się o Piotrusia. Chociaż w sumie to Piotruś jest jedyną osobą, która jeszcze nie oberwała, więc może nie mam się czym martwić :) W każdym razie, mam nadzieję, że Emilka i Mike w końcu zapanują nad sytuacją (i uderzą Zuzannę czymś ciężkim, żeby wróciła do siebie :>).
Cześć, tu Vanes z betowanie.blogspot.com. Widzę, że publikujesz nowe rozdziały, więc już nie chcesz korzystać z mojej pomocy i mogę wykreślić Cię z kolejki?
OdpowiedzUsuńTak :)
Usuń