niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział jedenasty

(…)Obserwujemy w milczeniu ich pionki na szachownicy
tyle że przesunięte o trzy pola dalej.
Wszystko, co przewidzieli, wypadło zupełnie inaczej,
albo trochę inaczej, czyli także zupełnie inaczej.
Najgorliwsi wpatrują się nam ufnie w oczy,
bo wyszło im z rachunku, że ujrzą w nich doskonałość.
- Wisława Szymborska „Listy Umarłych”

                - Cześć skarbie. Chodź, mamy mało czasu – szepnęła mama. Stała na polanie, w czarnej, krótkiej sukience, pończochach i dziwnym, wysokim obuwiu na nogach, które wyglądało bardzo nowocześnie. Uśmiechała się. – No, co tak stoisz? Chodź.
                Złapała mnie za rękę i prowadziła w głąb lasu. Nagle grunt pod moimi stopami się zmienił – zamiast miękkiej trawy był tylko śnieg po kolana. Brodziłam w nim i niespodziewanie mama mnie puściła i odwróciła się do mnie twarzą.
                - A teraz patrz i słuchaj, kochanie. To, co zaraz zobaczysz, będzie bardzo ważne. Nie dowiesz się tego od taty. On nigdy nie był zbyt… rozmowny w takich sprawach. Bardziej spontaniczny, wściekły, a jednocześnie cichy – zachichotała. – To było… zabawne. Ale teraz pełna powaga i skupienie. Ja już idę.
                - Nie, czekaj! Czemu? – zawołałam.
                - Bo ja jestem tutaj – wskazała palcem na postać zbliżającą się do pustych sań. Rodzicielka odchyliła głowę i zaśmiała się, a potem po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
                Patrzyłam i czekałam na rozwój wydarzeń. Podeszłam bliżej, będąc pewna, że mnie nie widać. Tak też było. Zobaczyłam, że sanie jednak nie są puste – siedziała w nich biała jak śnieg kobieta. Cerę miała młodą, ale wydawała się bardzo stara. Jasne włosy leżały na uprószonym puchem futrze. Z worka leżącego pod jej stopami wyjęła czerwoniutkie jabłko i ugryzła je.*Moja matka zmarszczyła nos.**
                - Śmierdzą – rzuciła. Osobiście nie czułam zapachu tych owoców.
                - Och. – uśmiechnęła się złośliwie kobieta – Cóż, można się przyzwyczaić. Jakie masz dla mnie wiadomości, Weroniko? Czy zabiłaś już Piotra?
                - Em… Ja… - przygryzła wargi. – Ja do tego dążę.
                - Nie kłam, kochanie. Wiem, że się w nim zakochałaś i nie masz zamiaru go zabijać. Ale znaj moją dobroć. Nie zamienię cię w kamień i dam ci ostatnią szansę.
                Moja matka ukłoniła się nisko.
                - Dziękuję, jedyna Prawdziwa Córko Ewy.
                Nic nie rozumiałam z tej rozmowy. Jednak wizja nadal trwała, a rodzicielka właśnie gdzieś szła. Przeszłyśmy przez las, który minęłyśmy w jedną setną sekundy, co było dziwne. Ujrzałam Ker-Paravel. Moja matka zrzuciła żółty płaszcz i wsadziła go w dziuplę jednego z drzew. Nagle wszystko wokół mnie zawirowało, tylko moja mama pozostała w miejscu, zaglądając w nicość. Wtedy wszystko wróciło do normy – jednakże była już noc. Weronika narzuciła na siebie ubranie wierzchnie, nie zapominając o kapturze. I znowu znalazłam się po drugiej stronie lasu.
                - Królowo, nie chcę już ci służyć.
                Kobieta zamarła w bezruchu, z jabłkiem w połowie drogi do ust.
                - Co to znaczy: nie chcę? – powiedziała powoli białowłosa. – Ode mnie się nie odchodzi, głupia! Ci, którzy odchodzą, wiesz, jak kończą? WIESZ?!
                Moja matka przezornie cofnęła się o krok. Kobieta uniosła różdżkę, a mama zamarła z przerażeniem w oczach. Wtedy rodzicielka zamieniła się w twardy, zimny kamień.
                - Nigdy nie umarłam… - szepnęłam pod nosem. Kobieta odjechała, a śnieg natychmiast stopniał.
                -…bo nigdy nie żyłam – dokończyła mama, stając nagle obok mnie. Jej posąg jednak nadal stał.
                - Nadal nie rozumiem tej drugiej części.
                - Zrozumiesz. Zobaczysz.


- Hej, Emila, obudź się. Mamy mało czasu – usłyszałam czyjś głos i otworzyłam oczy. Mike. Przyszedł po mnie.
Ziewnęłam, ale zrozumiałam, co do mnie mówi. Podniosłam się w pół śnie, a on nie czekając na cokolwiek, wziął mnie za rękę i zamknął oczy.
                - Trzymaj się – szepnął, a potem pomieszczenie wokół nas zawirowało. Poczułam szarpnięcie, ale tak mocne, przypominające chyba odrywanie kończyn. Wszystkie wnętrzności podeszły mi do gardła. Myślałam, że zaraz krzyknę lub zwymiotuję, ale nic takiego się nie stało. Za chwilę wszystko wróciło do normy. Próbowałam zaczerpnąć powietrza, ale odkryłam, że tutaj prawie go nie ma. W takim razie, jak żyłam? Czemu się jeszcze nie duszę?
                Dotknęłam swojej klatki piersiowej. Podnosiła się, czyli oddychałam. Ale czemu nic nie czuję? Czemu nie czuję czegokolwiek, nawet dotyku Mike?
                Przed nami mignął las. Bardzo dobrze znany mi las.
                - Jesteśmy gdzieś przy Ker-Paravelu? I w ogóle to co tu się…? – mój głos brzmiał obco, odlegle.
                - Tak, dokładniej w lesie dzielącym Archelandię od Narnii. Tutaj zostałaś porwana. Właśnie się teleportujemy. Dla innych jesteśmy niewidzialni. Spokojnie.
                - Czemu tak długo? Przez te kilka dni mogła mnie już zabić. – wiedziałam, że brzmię, jakbym miała do niego pretensje. Jednak ciekawiły mnie powody.
                - Ona dobrze zabezpieczyła podziemie. Czarownice są dużo potężniejsze od magów, dopóki mają łączność ze swoim głównym źródłem mocy. Odciąłem ją na kilka minut, przez co osłona osłabła i mogłem zabrać ze sobą jeszcze kilka osób. Jednak kosztuje mnie to dużo mocy, więc gdybyś łaskawie po prostu przyjęła moją pomoc bez zadawania pytań albo schowała ten swój cholerny szósty zmysł byłoby super – burknął. Wywróciłam oczami.
                - Tak, kłamliwy prostaku – odcięłam się.
                - A jednak ten kłamliwy prostak cię uratował, Wasza Wysokości – odparł z sarkazmem. Wkurzyłam się. Mike zmarszczył czoło.
                - Przestań. To boli – mruknął spokojnie.
                - Ale co? – zapytałam zbita z tropu.
                - Atakujesz mnie w myślach, a ja to odczuwam. To sposób walki medium. A propos, nie zauważyłaś może, że jesteś medium?
                A więc umiem takie rzeczy? Nieźle. Uspokoiłam się.
                - To mnie puść i nie będzie problemu. Muszę się jakoś wyżyć na twojej mordzie. – wyszczerzyłam zęby.
                - Nie mogę, bo wrócisz do podziemia.
                Nagle nawiedziła mnie wizja. Zobaczyłam zachmurzone niebo i błyskawicę przecinającą sufit nieba. Niespodziewanie znów ujrzałam las pod naszymi nogami.
                - Będzie padać – powiedziałam tylko. Pokiwał głową. – Ile będziemy lecieć?
                - Aż dolecimy do Kalormenu.
                - Nie mówisz poważnie – zaśmiałam się.
                - Mówię całkowicie poważnie.
                - Ale po co?
                - Tam jest twoja rodzina. Co prawda, królowa Zuzanna jest pod wpływem czaru, Łucja została uwięziona w lochu, Edmund zyskał rozum, a twój ojciec siedzi sobie w komnacie i popija wino, no, ale… Rodziny się nie wybiera, prawda?
                - Trochę szacunku, co?
                - Przecież ty mnie nie szanujesz – rzekł.
                - Och, no tak. Przepraszam. Przecież zrobiłeś dla mnie tak wiele, na przykład oddałeś mnie w ręce psychopatki, która się podszywa pode mnie. Mam rację? – warknęłam i specjalnie wyobraziłam sobie sytuację, w której biję go w głowę. Skrzywił się.
                - Nienawidzę cię – syknął. Uśmiechnęłam się zadziornie.
                - Nawzajem.
                Nagle dotknęliśmy stopami gruntu. Upadłam twarzą na trawę. Mike zaśmiał się szyderczo. Jako, że ogarnęłam tą walkę siłą umysłu w ciągu tej krótkiej teleportacji, to przewróciłam go i poturlałam w stronę dzikiej róży. Teraz to ja zachichotałam. Dopiero gdy się zaplątał w kolcach wyobraziłam sobie, że z nich wychodzi. Nie wyszło dokładnie jak chciałam, bo posunął plecami kawałek, no, ale wyszedł.
                - Przepraszam! – krzyknęłam. – Tego nie planowałam.
Nagle zobaczyłam Zuzannę wychodzącą z zamku. Schowałam się między kwiatami. Kobieta przyklękła przy brzegu rzeki i podała komuś rękę. Nagle zjawiła się tam dziewczyna, jotka w jotkę podobna do mnie. Dotknęłam swojej twarzy. Czarownica powiedziała coś cioci i obie ruszyły w do środka.
- Za nimi – szepnął Mike. Spadły pierwsze krople deszczu.

Lochy Kalormenu – perspektywa Łucji

Pięknie. Pięknie. Pięknie.
Jak Zuzia mogła zrobić coś takiego? Jak?
Czułam łzy palące w oczach i walnęłam w kraty więzienia.
- Wypuście mnie! Wypuście!
Nagle rosły mężczyzna z poważną miną otworzył drzwi. Pobiegłam do nich, jednak dostałam siarczysty cios w policzek, a do lochu wrzucono jakąś osobę.
- Ty… - tutaj rzucono bardzo niecenzuralną, kreatywną wiązankę przekleństw.
- Edziu! – przytuliłam się do piersi brata.
- Łusiu! Co ty tu robisz? – rzekł zaskoczony, głaszcząc mnie po włosach.
- Zuzia mnie tu zwabiła i zamknęła! Czemu ona mi to zrobiła? – szepnęłam łamliwym głosem. Czyn Zuzanny był bardzo przykry.
- Pewnie współpracuje z „Emilią” – prychnął, nakreślając cudzysłów w powietrzu. - Co tu się w ogóle dzieje?!
                - Nie mam zielonego pojęcia. Ale chcę natychmiast do Narnii. 



*to jabłka, które ukradła Jadis w książce „Siostrzeniec Czarodzieja”. Wprawdzie zjadła tak naprawdę jedno, aczkolwiek na potrzeby opowiadania przekształciłam to na cały wór, jako, że ochrona drzewa wtedy już dawno nie działała, skoro panowała Wieczna Zima.

** kolejne nawiązanie do „SC”. Może ktoś nie czytał, więc tłumaczę – dla każdego, kto zjadł chociażby jedno jabłko dla własnych korzyści, czyli chcąc być młodym i pięknym (mniej więcej o to w tej klątwie chodziło, jednakże nie pamiętam już dokładnie) ich słodki zapach irytuje, odstrasza i wydaje się niezbyt ładny.

Od autorki: Teraz coś dłuższego, jednak nie bardzo mi się podoba. No, wiecie już jak "umarła" matka Emilii, co się stało z Zuzanną i gdzie znaleźli się Edmund oraz Łucja :) Czyli został już tylko Piotr i podróbka Em. Made in China, hah. Nie, dobra, nie wiem co piszę, jest pierwsza w nocy, kiedy kończę ten rozdział. Ale opublikuję pewnie później, a teraz idę spać ;D

4 komentarze:

  1. Od jakiegoś czasu czytam Twojego bloga, ale dopiero teraz zebrałam w sobie siły, by napisać jakiś obszerny komentarz :D

    Jako wieeeelka fanka Opowieści z Narnii (może nawet największa na świecie ;p) jestem strasznie szczęśliwa, że powstają jeszcze opowiadania o tej tematyce. Ja osobiście znalazłam tylko trzy, a Twój spodobał mi się najbardziej. Odróżnia się od pozostałych czasem i miejscem akcji. I dobrze, bo Narnia jest wspaniałym miejscem. Wprowadza doskonałą atmosferę. Sprawiasz, że przypominają mi się te godziny spędzone na czytaniu "Konia i jego chłopca", kiedy byłam dziewięcioletnią dziewczynką. Dziękuję Ci za te emocje związane z czytaniem Twojego dzieła ;)
    Zaintrygował mnie pomysł. Kto, kiedy i gdzie powiedział, że Piotr nie miał córki? Nikt, więc uważam, że masz świetne pomysły na każdy jeden rozdział, jak i na blog w całości. Rozdziały połykałam niczym kostki czekolady *.*
    Edmund.. Mój ulubieniec wśród Pevensie <3 Bardzo fajnie go przedstawiłaś. Podoba mi się postać Mike'a. I Weroniki. Ta sprawa z jej śmiercią (chociaż przecież wgl nie żyła xd) mnie zainteresowała, i to bardzo. Tabiasz to ciasteczko, a Tisrok (oby żył wiecznie!) to głupek. Emilia to śliczna.
    Mam tylko jedno ALE. Poprawniej byłoby "Kalormenie", nie "Kalormerze". ;)
    Kocham Twojego bloga.
    Koniec, kropka.
    Całusy,
    Mystery :*
    + Korzystając z okazji pragnę zaprosić Cię do siebie. Piszę opowiadanie, w którym łącze Narnią i HP :)
    http://harrypotter-narnia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *fanfary*
      Zostałaś nominowana do Liebster Award! I w pełni na to zasłużyłaś! <3

      Usuń
    2. taka jestem roztargniona, że nawet linku nie dodałam -,-
      http://harrypotter-narnia.blogspot.com/p/liebster-awards.html
      I przepraszam za spam :(

      Usuń
  2. Byłam pewna, że już skomentowałam ten rozdział. No, ale dobrze.

    Trochę mi się rozjaśniła kwestia Weroniki, chociaż wciąż jeszcze nie wszystko rozumiem. Ale skoro Emilka ma kiedyś zrozumieć, to może ja też się kiedyś dowiem wszystkiego.

    Ciekawa jestem, czy Piotruś wie o wszystkim. Na przykład to, że jego ukochana żona miała go zabić.

    Chyba niezbyt składny ten mój komentarz.

    OdpowiedzUsuń

GT