poniedziałek, 25 marca 2013

Rozdział trzeci



I co? Uciekły z krzykiem?



                     Wdech, wydech. Wdech, wydech.
Stałam przed lustrem w długiej, beżowo–białej sukience. Moje włosy zostały upięte w wysoki kok, a wokół niego opleciono warkocz. Przejechałam dłonią po materiale.
– Na prawdę muszę tam iść? – jęknęłam, przygryzając dolną wargę. Niewolniczka trzymająca szczotkę w ręku tylko skinęła głową.
– Tak, pani – odparła. Miała brązowe włosy, ciemną karnację, była bardzo szczupła i wysoka. Uznałam, że dziewczyna była na pewno kilka lat starsza ode mnie. Miała dość niemiły wyraz twarzy i ,,nosowy" głos. Jej czarne oczy jednak nie patrzyły na mnie. Utkwione były w oknie, za którym niebo przybrało kolor granatowy, rozjaśniony tu i ówdzie gwiazdami. Księżyc był w pełni. Przez otwarte drzwi balkonowe wpadał wiatr, lekko ocierając się o moją skórę. Wieczór jest dziś wyjątkowo ciepły.
– Możemy już iść – mruknęłam. Wyszłyśmy z komnaty, a niewolnica zaprowadziła mnie do sali balowej. To było ogromne pomieszczenie, z wieloma oknami sięgającymi od sufitu do podłogi. Na podeście stał krótki stół pełen różnych potraw, po bokach sali były dwa długie stoły. Na drugim końcu pokoju siedziała kapela. Ściany były w kolorze jasnego, delikatnego różu, a podłoga wyłożona beżowymi kafelkami. Siedział tam jedynie Tabiasz i Tisrok. Byli do siebie podobni z tym wyjątkiem, że włosy władcy zostały krótko obcięte i miał wiele zmarszczek. Na mój widok książę podszedł do mnie, ujął moją dłoń i z nieodgadnionym wyrazem twarzy posadził mnie obok siebie.
– Goście zaraz się tu zjawią – powiadomił mnie Tabiasz. Miał rację. Kilkanaście minut później cała sala była zapełniona różnymi parami.
– Zatańczysz? – zapytał książę, mrużąc oczy. Spojrzałam na jego wyciągniętą rękę, a potem na niego.
– Nie – syknęłam. – Sam sobie tańcz. Ja nie prosiłam o ten bal.
– Łap tę rękę! – wycedził, ściskając mój przegub.
– Czy ty naprawdę tak bardzo nie lubisz swojego ciała, że narażasz się na uszkodzenie go z mojej strony? – szepnęłam, wyrywając nadgarstek z jego uścisku. – Już ci mówiłam. Nie zatańczę.
Tabiasz wziął głęboki wdech i powrócił na swoje miejsce.
– Jesteś najgorszą żoną, jaką w życiu miałem – powiedział cicho.
– My nie jesteśmy małżeństwem. Aha, czyli były inne? – odparłam.
– Nie twoja sprawa – mruknął.
– Czyli tak – westchnęłam i zaśmiałam się cicho. – I co? Uciekły z krzykiem?
Spojrzał na mnie kątem oka, ale nic nie odpowiedział. Bal zleciał dość szybko. Ja nawet nie podniosłam się z krzesła. Nie lubię tańca. To znaczy, umiem to robić.
                         Kiedy następnego dnia zostałam obudzona przez promienie słońca wpadające do komnaty, czułam, jakby wszystko, co zdarzyło się wczoraj było snem. I bardzo chciałam, żeby tak było. Jednak chcieć a móc, to dwie różne rzeczy. Umyłam się i założyłam jedną długą, a jednocześnie zwiewną czerwoną suknię. Pukle blond włosów swobodnie opadały na moje ramiona. Wyszłam i zastałam Tabiasza stojącego pod moimi drzwiami.
– Czy jest jakiś problem, książę? – zapytałam, patrząc na chłopaka.
– Nie, czemu tak uważasz, Emilio? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– Hmm... jesteś pod moimi drzwiami... o świcie... – rzuciłam podejrzliwym tonem. – Mam prawo uważać, że coś jest nie tak.
– Na prawdę to takie dziwne, że czekam na swoją... narzeczoną? – na dźwięk tego wyrazu wzdrygnęłam się.
– Tak – rzekłam i wyminęłam Tabiasza, pewnym krokiem idąc przed siebie.


Narnia 



                           Rodzina królewska zasiadła przy stole. Król Piotr od czasu do czasu zerkał na puste miejsce, gdzie zwykle zasiadała jego córka, Emilia. Westchnął przeciągle i odsunął widelec od ust. Przez chwilę nad czymś intensywnie myślał. Zuzanna potrząsnęła lekko jego ramieniem.
– Wyspałeś się? – zapytała, połykając kolejny kęs śniadania.
– Tak. Czemu pytasz? 
Królowa przeniosła swój wzrok na niego.
– Przestań już się zamartwiać. Kalormeńczycy nie odważą się jej... – głośno przełknęła ślinę.
– Zabić? Zuzanno, nie mów rzeczy, w które sama nie wierzysz – rzekł zrezygnowany Piotr. 
– W każdym razie, kiedy już tam dojedziemy, Emilia nadal będzie im potrzebna. Tak myślę – odparła cicho Królowa Łucja. – I jest Aslan.
– Hej, a gdzie Edmund? – zapytała nagle starsza siostra.
– Poszedł się przewietrzyć i przygotować konie do odjazdu – wtrąciła Królowa. – Wyjeżdżamy jutro o świcie. Trzeba wcześniej zaopatrzyć się w prowiant... osiodłać... te sprawy.
– Tak. Jutro o świcie. Dotrzemy pojutrze w południe. Co jednak, jeżeli jej tam nie będzie? – zapytała Zuzanna. Łucja spiorunowała ją wzrokiem. – Co? Staram się myśleć logicznie.
– Wtedy posmakują gniewu Narnijczyków za kłamstwa – mruknął Piotr. Królowe się nie odezwały, zbyt oniemiałe, by zaprotestować, chociaż nie podobał im się ten pomysł. 


***


Wieje nudą, jednak obiecuję, jeszcze się rozkręci.

2 komentarze:

  1. Nie wieje nudą, już nie przesadzaj :)

    Masz ciekawy pomysł na to opowiadanie. Jeszcze nie znalazłam tekstu, gdzie wszystko działoby się "w drugim pokoleniu". Brawa za oryginalność! :)

    Emilia jest wyjątkowo pyskata, ale bardzo ją polubiłam. Ten okropny Tabiasz nie może zmuszać jej do małżeństwa! Biedny Piotr za to musi odchodzić od zmysłów, nie wiedząc do końca, co się dzieje z jego jedyną córką.

    Mam nadzieję, że niedługo wyjaśnisz, co stało się z matką Emilii.

    Pozdrawiam!
    Illusione
    [lady-dirgel.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Nominowałam cie! :) http://jacksparrow-inlove.blogspot.com/p/inne.html

    OdpowiedzUsuń

GT