piątek, 21 marca 2014

Rozdział czternasty

                Nagle zobaczyłam, jak zbliża się Mike. W ręku trzymał coś na kształt laski z okrągłym, wielkim, błyszącym i żółtym kamieniem na początku. Przywarłam płasko do belki. Nie chciałam, żeby mnie zauważył.
                - Tysiąc osiemset lat narażania tyłka dla innych, i co z tego mam? – mruknął. Dotknął kamieniem podłogi, a tam, gdzie stanął, na chwilę stawała się normalna. Widząc, że dzielą go sekundy od otworzenia drzwi, wbiłam szybko kołek w belę i zawisłam w powietrzu, tuż za nim. Wstrzymałam oddech. Zatrzymał się.
                Nie odwacaj się, tylko się nie odwacaj, proszę, nie odwacaj się, słyszysz, co mówię, cholera? Nie odwacaj się, bo cię ukatrupię , powtarzałam jak mantrę. Ale on jedynie rozejrzał się na boki i ruszył dalej. Odetchnęłam z ulgą. To znaczy, odetchnęłabym, gdybym mogła. A tak to robię to umownie, ale zawsze coś.

Perspektywa Łucji

                Spacerowałam nerwowo po lochu. Kalormeńczycy stali pod wrotami uzbrojeni w miecze. Jeden z nich miał przywiązany do pasa pęk kluczy. Nagle wpadłam na pomysł.
                Nie byłam tak ładna jak Zuzia, ale, na Aslana, nie byłam też brzydka, prawda? A obserwując jej zachowania… Przez lata dokładnie je analizując, próbując się do niej upodobnić… Umiałam nielepiej uwodzić. Poprawiłam włosy, otarłam sukienkę z kurzu i podeszłam do krat. Opuszkami palców, delikatnie, przejechałam po jego skórze. Odwrócił się. Miał szare, zmęczone oczy i rozwichrzone, ciemne włosy. Tak jak wszyscy w tym kraju był mulatem. Uśmiechnęłam się delikatnie i przekręciłam głowę w lewą stronę, przygryzając wargę.
                - Tu jest zimno – szepnęłam. Dyskretnie spojrzał na mój biust i oblizał usta. Edmund spojrzał na moje poczynania, nieco zdziwiony. – może miałbyś… czas… żeby… No nie wiem…
                - No cóż… - podrapał się po głowie. Nie wyglądał na zbyt mądrego, raczej jak ten osiłek, który wyłudzał od pierwszoroczniaków funty, a którego pamiętałam z czasów życia w Anglii.
                - No chodź bliżej – mruknęłam, wyciągając rękę w jego stronę. – i ogrzej mnie.
                Spojrzał na drugiego mężczyznę stojącego na warcie. Ten tylko wzruszył ramionami.
                - Może… na chwilkę… - powiedział powoli, otwierając więzienie. Złapałam go za rękę i zabrałam klucz. Ściągnął brwi.
                - Nie będzie ci potrzebny – wyjaśniłam, kładąc dłoń na jego karku. Udając, że niby rzucam go w kąt, w ostatniej chwili wycelowałam w Edmunda. Natychmiast zrozumiał i ukradkiem schował go w zaciśniętej dłoni. – A może twój kolega się dołączy?
                - Cóż… Jestem tu od rana… Trochę rozrywki się przyda… - kiedy wszedł, nie mogłam uwierzyć, że byli tacy głupi. Zarzuciłam włosami i powaliłam ich obu na podłogę. Nie było łatwo zrobić to w sekundę, ale radziłam sobie w gorszych sytuacjach, prawda? Oszołomieni, przez pół minuty nie mogli się podnieść. To wystarczyło. Wybiegliśmy i zamknęliśmy ich. Pomachałam pękiem kluczy.
                - Tak mnie kochacie, że daliście mi i mojemu bratu wolność? Och. – zarumieniłam się. – Nie musieliście.
                - Wracaj, suko! – krzyczeli za mną.
                - Niezła z ciebie aktorka – powiedział Edzio.
                - Dziękuję.

Perspektywa Emilii

                Pół metra.
                Ćwierć.
                Centymetr.
                I pchnął drzwi, a ja wpadłam w nie jeszcze przed nim. Wszyscy zwrócili na nas wzrok. Mike stał zaskoczony, a ja, jakby nigdy nic, otrzepałam koszulę z kurzu.
                - Ładna dzisiaj pogoda, czyż nie? – powiedziałam. – To znaczy, już pomijając to, że pada, to są dobre warunki dla roślin. Widziałam, że macie ich sporo w ogrodzie. Taka sałata, na przykład, jest bardzo zdrowa i pyszna jak jest mokra. Ten, nigdy nie jadłam mokrej sałaty, ale ludzie mówią, że taka najlepsza. To jak popada od czasu do czasu to nie jest źle. Ale z pustyni robi się błoto, z jednej strony to niedobrze, a z drugiej… A słyszeliście, że dziś w południe mają przylecieć kosmici? Takie zielone ludziki. Ich chyba w tym świecie nie ma, ale co tam, trochę bajek tu, trochę tam i może powstać całkiem niezła mitologia, albo co… Może one istnieją, może nie… Tego nie udowodnisz, chyba, że jak się uprzesz, to tam możesz, ale to sensu nie ma, przynajmniej ja nie widzę. Nie, to o kosmitach sobie wymyśliłam… - nadawałam jak mały piesek, a mój głos z każdym wyrazem stawał się coraz bardziej nerwowy. Co ja, do jasnej ciasnej, wyprawiam?
                Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Osoby w pomieszczeniu miały komiczne miny, serio. Pierwszy odezwał się Tisrok (niech nie żyje, kurde, wiecznie!):
                - To jakiś żart?
                - Widzę, że ktoś tu nie lubi mokrej sałaty.
                Wszyscy, oprócz Mike, taty i cioci Zuzanny, patrzyli na mnie jak na idiotkę. Najstarsza królowa nie patrzyła wcale, mag był oszołomiony, a ojciec tylko wybałuszył oczy.
                Nagle twarz niby-moja zaczęła się dziwnie przekształcać – od tak prozaicznych rzeczy jak kolor oczu i włosów, przez cerę, po… wszystko. I oto przede mną stała karykatura mojej matki – czarne włosy z blond refleksami, czerwone tęczówki, blada skóra, może z dwa metry wzrostu. Twarz miała nawet podobną – delikatne rysy, mocniej zarysowana żuchwa i zmarszczki od śmiechu. Jednak absolutnie nie była tą kobietą, którą widywałam w wizjach.
                Ryknęła jak dzike zwierzę i rzuciła się na mnie. Padłam na podłogę i przeturlałam się. Jej różdżka trafiła tuż obok, zamieniając kawałek drewnianej podłogi w kamień, który zaraz się skruszył. Nagle zobaczyłam swoją mamę na łące. Zamknęła oczy, a drzewo obok zaświeciło i wyrwało się z korzeniami. Wizja trwała sekundę, może mniej, ale uderzyła mnie niczym piorun – telekineza. Jeden z najskuteczniejszych sposobów walki medium. Ale jak…
                Skoncentruj się na jakimś przedmiocie, poleciła mi matka, i przemieść go wzrokiem w dowolne miejsce. To bardzo łatwe.
                W tym czasie czarownica zdążyła już zniszczyć część podłogi i kawałek ściany.
                - Skup się – wyszeptałam, wczołgując się pod stół. Wbiłam w niego wzrok, a ten się podniósł. Spojrzałam na czarownicę, oszalałą z pragnienia krwi, i natychmiast ten przygnieździł ją do ściany. Odrzuciła go. Poczułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Spanikowana uciekłam od tego i ogarnęłam wzrokiem całą sytuację. Tisrok spadł na dół, tata walczył skradzionym ze ściany mieczem (tępym, bo tępym, ale lepiej nim niż żadnym), Mike rzucał w stronę Jadis zaklęcia, a ta coraz częściej zadawała nam rany, Zuzanna leżała bezwładnie na ocalałym kawałku podłogi. Żyła. Jej klatka piersiowa podnosiła się, chociaż jej wzrok był pusty jak u marionetki.
                I nagle stało się to – kobieta wykrzyczała jakiś wyraz, którego nie dosłyszałam, ale jeszcze długo potem brzęczał mi w uszach. Dym zaczął drapać mnie w gardle, a już i tak zniszczona komnata stanęła w płomieniach.
                - Tylko trochę krwi Adama – szepnęła delikatnym, dźwięcznym głosem – i będziecie wolni. Powstrzymam pożar.
                Wyciągnęła rękę w stronę taty.
                - Kochanie – nadal mówiła cicho. – przecież nie chcesz, żebyśmy zginęły? Ja, Weronika – twoja żona, nasza córka, twoje rodzeństwo… Odrobinę twojej krwi… I wszyscy będą żywi…
                - Nie słuchaj jej! – krzyknęłam. – To nie mama! To Biała Czarowni…
                - Żywi. Dasz im wolność. Za co? Za kropelkę krwi…
                - Nie – powiedział tata. – nie, nie, nie. Nie zrobię tego.
                - Jak chcesz – powiedziała głośniejszym głosem i radośniejszym. Pstryknęła palcami i ciocia wstała. Poruszała się mechanicznie, opornie, przypominała marionetkę. – zabije cię twoja własna siostra. Taki los wybrałeś.
                Ogień sięgał teraz niemal do sufitu i otoczył nas ze wszystkich stron. Ogarnął mnie paniczny strach, serce znalazło się w żołądku. Usłyszałam swój głos, ale to nie ja nim mówiłam. Mój głos krzyczał, że boli. Tata krzyknął „Emila!”. Mike zaczął szukać czegoś w ogniu, kaszląc. A Zuzanna znalazła się tuż przy mnie. Wyciągnęła ręce w kierunku mojej szyi. Ścisnęłam mocniej kołek i walnęłam ją nim w głowę. Zamknęła oczy, otworzyła je i nieprzytomnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie wierzyłam, że się udało.
                - Gdzie Łucja? – zapytała za chwilę piskliwym głosem. – Spali się!
                - Ciociu, jej tu nie ma… Jest w lochach. Wydostaniemy ją stamtąd – szepnęłam, zaczynając poważnie odczuwać brak tlenu.
                - A Edmund? – pisnęła ze łzami w oczach. Nie wiem, czy to było od dymu czy ze smutku, ale w każdym razie, zaraz zniknęła w labiryncie ognia.
                Za to zobaczyłam niewyraźną sylwetkę Mika.
                - Nic ci nie jest? – zapytał z troską w głosie.
                - Nie, mi nie… A tobie? Gdzie tata?
                - Gdzieś tutaj – odparł lakonicznie. Wywróciłam oczami.
                - To żeś pomógł. Umiesz ugasić pożar? – zapytałam, coraz mocniej odczuwając strach.
                - Tak, ale to… trudne – powiedział cicho. Był zagubiony. Czułam to. I zły na siebie. Poczułam nieodpartą chęć…
                To nie jest dobry moment na całowanie.
                Rzuciłam się w ogień na oślep, krzycząc „Tato! Tato! OJCIEC!”. I nagle zobaczyłam… Jego. Co prawda zlewał się z tłem, ale miało się wrażenie, jakby był bardzo wyraźnie odznaczony od ognia. Aslan. Emanował od niego spokój, który ogarnął też i mnie.
                - Chodź za mną, Córko Laury.
                Jego głos był poważny i dźwięczny. Nie zastanawiałam się, tylko podążyłam za nim. Nie poczułam nawet bólu, gdy język ognia liznął mnie po palcach, które natychmiast brzydko się pomarszczyły.
                Wtedy znalazłam ojca. Stał blisko wyjścia. Także był cały poparzony, ale cały czas mnie szukał. Wpadłam mu w ramiona i wtedy uderzyło mnie, jak bardzo tęskniłam. Aslan dmuchnął i cały pożar zniknął tak nagle, jak się pojawił. Obok niego iskrzyła się lodowa kula. Gdy odwróciłam się, by mu podziękować, jego już nie było. Ciocia stała zapłakana w kącie, a Mike rozglądał się zaskoczony. Gdy odnalazł mnie wzrokiem, podbiegł do mnie i wpił się w moje usta. Zamurowało mnie. Umownie. Jednak nie opierałam się. Może nawet trochę go lubiłam.
                Odrobinkę.

                - Cześć! – do sali wpadł wujek Edmund i ciocia Łucja, zapewne po barierze Mika. – Coś przegapiliśmy? – zawołał wesoło Edzio.

Od autorki:
...
Dno, siedem metrów mułu i ostatni rozdział I księgi. 

czwartek, 20 lutego 2014

Bo to zła kobieta jest!

Tak, wiem. Zadźgacie mnie chyba, że tak długo czekacie.

Sprawa 1:
Mam ogroooomny kłopot w realnym życiu.

Sprawa 2:
Ciągle piszę rozdział od nowa, bo mi się nie podoba.

Sprawa 3:
Pracuję nad drugą częścią. Oj, Emilka to zła kobieta jest! Chyba ją znienawidzicie w dwójce :D *czyli Mrs znowu robi jakiś tam podstępny, okropny charakter*. Nawet uchylę wam rąbka tajemnicy: Wyglądaj jak kwiat niewinny, ale niech pod tym kwiatem wąż się ukrywa... ;)

Sprawa 4:
Nie ma żadnej sprawy, ale parzysta liczba fajnie wygląda. I szablon cudny jest ^^
GT